Biegła piękną, kwitnącą łąką.
Wokół rósł bujny świerkowy las, a w pobliżu przepływała rzeczka o krystalicznie
czystej wodzie. W oddali dało się usłyszeć nawoływania ptaków. Przysiadła w
pobliżu kwiatu orchidei, wyciągnęła rękę w stronę jej perłowo białego kwiatu
gdy na ten zaczęła ściekać szkarłatna ciecz. Krew. Czym prędzej zaczęła
uciekać, szkarłatny deszcz plamił jej ubranie, twarz i włosy. Słońce znikło, a
pojawił się księżyc. Kątem oka zobaczyła jak ziemia w pobliżu puszczy rozstępuje
się, a drzewa spadają w otchłań. Chwile później również ona zaczęłam spadać. Na
dnie rowu leżały ciała, setki ciał jeśli nie tysiące. Uwagę przykuło jedno
ciało szczupła blondynka z podkrążonymi oczami.
- Mamo! Mamo! – Wyrwała się w
jej stronę. Zawodziła niczym ranne zwierze. Była bezsilna, nic już nie mogła
zrobić. W oddali coś zalśniło, ktoś nadchodził, biegł w jej stronę. W świetle
księżyca ujrzała nóż. „Nie, to nie może być prawda” powtarzała w kółko. Nagle
ciemność znikła, a ona ujrzała przed sobą smutny pysk psa.
- Och, Rowan! – Wtuliła się w
jego sierść. Owczarek wyrwał się z uścisku i ucieszony, że pani jest cała i
zdrowa ruszył do pustej miski. Wstała z łóżka patrząc na budzik, 5.27.
Westchnęła i ruszyła do kuchni. Rowan ułożył się u jej stóp i skomląc prosił o
rzucenie jakiegoś smacznego kąska do miski. Wyciągnęła z szafy dziesięciokilogramowy
worek psiej karmy i udała się do salonu. Telewizor był włączony przez całą noc,
właśnie nadawano jakiś poranne wiadomości. Nasypała psu karmy i powoli poszła do
łazienki. Gorący prysznic, tak tego właśnie było jej trzeba! Wyszła i owinęła
mokre, brązowe włosy ręcznikiem. Wtedy właśnie usłyszała dzwonek telefonu, łagodne
dźwięki fortepianu wzywały ją do odebrania. Na ekranie jej nowego smartfona pojawił
się znajomy numer.
- Cześć Jeff. – Rzuciła do telefonu
rozczesując splątane kosmyki na jej głowie.
- Kath, mamy sprawę. – Odparł
Jeffrey ze słyszalnym podnieceniem w głosie. Kathreen biegiem założyła mundur,
wzięła odznakę oraz swojego niezawodnego glocka. Wypuszczając psa do ogródka
chwyciła kubek z kawą i wybiegła do samochodu. Właśnie przyszedł sms od Jeff’a.
Ruszyła w stronę centrum. W samochodzie szybko zjadła ciastko zakupione jakieś
dwa dni temu w Tesco. Gdy zajechała pod wskazany adres teren otoczony był już
żółtą taśmą. Już zleciał się tłum zaciekawionych sąsiadów. Świetnie! Więcej ludzi
do przesłuchania. Wysiadła z samochodu rzucając na tylne siedzenie opakowanie
po ciastku. Wokół kręciło się kilku policjantów po których można było poznać że
zostali dopiero co wyciągnięci z łóżek. Bez trudu w tym tłumie dopatrzyła się
Jeffrey’a. Młody, dwudziestosześcioletni policjant stał oparty o radiowóz i
palił papierosa. Cały Jeff, kilka razy próbował rzucić, a ona ciągle widzi go z
papierosem. Podeszła do niego niepośpiesznie. Nie było widać po nim zmęczenia.
Uśmiechnięty, bez podkrążonych oczu dzieciak - tak właśnie wyglądał Jeffrey.
- Trup w garażu szefowo.
Prawdopodobnie uduszenie ale więcej dowiemy się dopiero po sekcji. – Dopalił
papierosa i zgniótł go czubkiem buta. Zazwyczaj Jeff zwracał się do niej
„szefowo” lub „proszę pani” choć byli w takim samym wieku i ona nie lubiła być
przez niego wywyższana. Posłała uśmiech koledze i ruszyła do garażu pewnym
krokiem. Już dawno temu wywalczyła sobie równość u mężczyzn więc nikt nie
dziwił się gdy ta drobna kobietka zaczynała rozkazywać, rządzić się. W garażu
obok ubłoconego Forda leżał czarny worek, pochylało się nad nim kilka osób w
tym znajomy lekarz.
- Co się stało Steve? – Rzekła
dopijając swoją poranną latte. Podeszła do worka, z wyjaśnień Jeff’a
spodziewała się uduszonego mężczyzny. Z jej gardła prawie wyrwał się pisk. Nie
była przygotowana na ten widok. Steve popatrzył na nią jakby ze współczuciem.
- Denat został najprawdopodobniej
uduszony o czym świadczą sińce wokół szyi. Następnie, gdy najprawdopodobniej już
nie żył został wielokrotnie zdzielony tępym narzędziem w twarz. To miało nam
chyba utrudnić identyfikacje zwłok. Ale nasz morderca nie był zbyt sprytny, zostawił
nieuszkodzone palce. - Odszedł od ciała i zaczął się pakować. Katchreen
rozejrzała się po pomieszczeniu.
- Była tu już ekipa sprzątająca?
– Popatrzyła ze zdziwieniem na miejsce zbrodni, czysto aż lśniło. Zero krwi czy
śladów butów. Policjanci popatrzyli po sobie. Pewien stary, brodaty mężczyzna
ruszył w stronę Kath.
- Morderca jest dobry, nie było
tu ekipy, a widzi pani panno Kath, wszystko lśni! Nieprawdopodobne! – Mówił
gładząc swoją siwą brodę. „Nieprawdopodobne, a jednak!” Pomyślała. Skinęła głową na pożegnanie i ruszyła do Jeffa.
-Masakra no nie? Nie widziałem jeszcze czegoś takiego aprosze pani.
-Mówił paląc kolejnego papierosa.
-Palenie zabija, Jeff. -Uśmiechnęła
się i wyjęła z jego ust papierosa i rzucając na ziemie zgniotła go czubkiem buta.
-Wiem szefowo ale to silniejsze ode
mnie. - Już miał sięgnąć po kolejnego
papierosa lecz Kath go powstrzymała.
- Juz mówiłam, nie zwracaj się
do mnie "szefowo". Wiesz jak tego nie lubię. -Rzekła po czym pozwoliła mu sięgnąć po zapalniczkę.
-No to co robimy Kathy? - Zaciągnął
się papierosem.
-Czekamy aby móc przeszukać miejsce
zbrodni po swojemu.-Odprowadziła wzrokiem brodacza i jego ekipę. Nie chciała urazić policjantów starej daty
lecz uważa, że ich metody śledcze były... Słabe. Ruszyła do garażu ciągnąc za sobą
Jeff'a.
*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*
Z dedykacją dla Kingi Ziomek która zmotywowała mnie abym zaczęła pisać to opowiadanie.
A gdzie prolog? :)
OdpowiedzUsuńTak na przyszłość przypominam.
Prolog zjadł Rowan :D
Usuń